Archive for » 2011 «

Ząbkowanie czas zacząć

Wszystkie znaki wskazują, że u Młodego rozpoczął się ciężki czas ząbkowania. W buzi nic nie widać, jeszcze żadnych zaczerwienień, ani nawet wzgórków. Ale przykre dolegliwości już go męczą.

Damian zawsze się mocno ślinił, ale teraz to wręcz z niego cieknie ciurkiem. Po godzinie śliniak jest mokry, a bawiąc się w nim w samolot ma się zapewniony mokry prysznic. Oj, uroki dzidziusiów.

Apetyt na zabawki, twarde przedmioty zdecydowanie wzrósł, wciąż coś ze złością pakuje do buzi, ale szybko mu się wszystko nudzi, wyrzuca, kładzie się i woła pomocy. Za to jedzenie jest ok, ale poza krzesełkiem. Posadzony w krzesełku parę razy ugryzie, pobawi się, a po chwili wyciąga rączki i płacze.

Najchętniej to wciąż by siedział u mamusi na rączkach i zaśliniał jej ubranie. Choć i tam lubi sobie pomruczeć żałośnie. Również zasypianie nie przychodzi mu tak łatwo, zaczyna się od popłakiwania, wiercenia i marudzenia. Gdy już przyśnie budzi się po krótkim czasie na małe conieco.

Pewnie coś tam już się dziać zaczyna, najwyższy czas. Kinga miała pierwszy ząbek na 10 miesięcy, ciekawe czy u Damiana będzie szybciej.

BLW w akcji, czyli zasiada Damian do stołu

Damian z marchewkąZanim jeszcze usłyszałam o tej metodzie żywienia niemowlaków podjęłam decyzję, że Damian zupek ze słoiczków nie będzie jadł. Powodów było kilka:

– nie ma jak świeże jedzenie, a nie zamknięte w słoiczku na parę miesięcy,

– coraz częściej słychać afery, co to tam do tych słoiczków wsadzają,

– wychodzi to drogo i jest nieekologiczne, ile takich małych słoiczków bobas potrafi zjeść chociażby w ciągu miesiąca,

– Kinga po takich zupkach dostała strasznej alergii, której nie mogliśmy się pozbyć. Przez to bardzo późno zaczęliśmy jej na dobre rozszerzać dietę.

Tak więc miałąm przygotowany blender i zamiar miksowania naszego jedzenia. Zanim jednak mały skończył 5 miesięcy usłyszałam o BLW (baby lead-wearing) i od razu zrozumiałam, że to to.

Przygotowania

Krzesełko Kingi nadawało się doskonale, ma bowiem tackę z wysokim brzegiem co znacznie uniemożliwia rozrzucanie jedzenia przy pierwszym spotkaniu z małymi rączkami.

Kupiłam porządny śliniak – duży, łatwo-zmywalny z kieszonką na uciekające resztki. Rzecz nader pomocna, a tania.

Oczywiście sadzając małego do jedzenie podwijam mu rękawki powyżej łokcia, by nie wycierał nimi resztek jedzonka z tacki.

Pierwsze podejście

Wielkiej okazji nie było. Naszykowałam śniadanie, tym razem dla 4 osób. Mały dostał pokrojone w słupki owoce i flipsy. Skończył już 6 miesięcy, więc po krótkiej zabawie jedzenie trafiło do buzi. W tym wieku dziecko pomemła, posmakuje i większość wypluje. Z tym trzeba się liczyć. Brzdąc potrafi już żuć, ale połykania przeżutych pokarmów musi się nauczyć. U Damiana trwało to jakieś 2 tygodnie.

Oczywiście na początku wciskał jedzenie do buzi za daleko, wywołując krztuszenie, ale stopniowo łapał o co chodzi. Z dnia na dzień było widać postępy. Wystarczy dać dziecku czas i nie panikować, a samo wszystko opanuje.

Mama daj jeść

Damiankowi ten sposób żywienia bardzo się spodobał. Jak tylko sadzam go to wyciąga rączki do przygotowanych smakołyków. Ubranie mu śliniaka bywa trudne, bo już zdąży wpakować rączki z jedzeniem do buzi. Zajada z takim zapałem, że miło patrzeć. My w tym czasie możemy spokojnie jeść, a wręcz musimy, mały nie chce jeść sam. Już w tym wieku objawia się instynkt społeczny. Oczywiście działa to w dwie strony, jeśli ja coś podjadam, to on również chce tego spróbować. Zaraz wyciąga rączki i próbuje mi zabrać, tak więc trzeba uważać na niezdrowe przekąski.

Damian obgryza kości

Dieta

Damian ze smakiem je owoce i warzywa, ale nic się nie równa z mięskiem. Gdy ono pojawia się na stoliku, to w pierwszej kolejności trafia do buzi. Dostaje kawałki gotowanego lub pieczonego mięska, świetnie idzie mu obgryzanie kostek (na zdjęciu obok). Chlebek też mu smakuje (własny wypiek-  na zakwasie, bez ulepszaczy).

Podstawowe zasady żywienia to unikać soli, cukru i przetworzonej żywności. Przydało by się mieć produkty ekologiczne, ale z tym to nie taka prosta sprawa.

Po jedzeniu

Gdy się naje podnosi rączki i zaczyna wołać, wszystko jasne, więcej niż sam chce mu się nie wciśnie. Wyjmuje więc malucha z krzesełka i wędrujemy do łazienki. Tam czeka nas dokładne mycie rączek, buzi i szyi (to zadziwiające ile tam się jedzenia dostaje). Potem w wolnej chwili mycie tacki i śliniaka. Tak naprawdę nie tak wiele sprzątania. Karmiąc dziecko ze słoiczka maluch potrafi równie dobrze zabrudzić śliniak, tackę, a czasem i natręta wciskającego mu kolejną łyżeczkę nieokreślonego conieco.

Na koniec

To takie proste i przyjemne. Patrzeć jak mały rozkoszuje się jedzeniem to niebywała przyjemność. Po co męczyć malucha wciskając w niego mdłe papki. Prawdziwe jedzenie to tyle rozkoszy, można poeksperymentować, co da się rozgnieść, co się kruszy, z czego leci sok. Każdy owoc ma inny smak, zapach i twardość. Bananek rozpływa się w ustach, jabłko jest soczyste, ale twarde, kiwi miękkie ale z drobnymi pesteczkami, mięsko jest miękkie, elastyczne. Pozwólcie dziecku odkryć ten niezwykły świat, by stało się prawdziwym smakoszem.

„Bobas lubi wybór”

Kolejny poradnik dla rodziców myślących niestandardowo, choć ta metoda żywienia ma coraz więcej zwolenników. A chodzi o BLW czyli baby lead-wearing. Po polsku może być bobas lubi wybór, lub potocznie wychowanie bezsłoiczkowe, bezpapkowe. Chodzi natomiast o przejście od mlecznych posiłków do samodzielnego jedzenia stałych produktów.

Dzieci są gotowe do jedzenia czegoś innego niż mleko gdy:

– potrafią samodzielnie, lub prawie samodzielnie siedzieć,

– zaczynają wsadzić wszystkie przedmioty do buzi,

czyli zakłada się, że jak skończą pół roku. Skoro dziecko potrafi samo wsadzić rzeczy do buzi, to i jedzonko też tam trafi. Wystarczy je zaserwować w postaci słupków wygodnych do złapania w małe rączki. Bez ząbków maluch jakoś odgryzie kawałek i będzie go żuł, a z czasem połknie. To takie proste i przyjemne dla dwojga. Dla dzieci to niesamowita zabawa testować jedzenie o różnej twardości i różnych smakach. Takie dziecko pokocha jedzenie, bo może samo wybrać co i ile zje. Sam decyduje, więc nie ma oporów przed nowymi rzeczami, jak nie zasmakuje można wypluć. Dla reszty rodziny to oznacza spokojny posiłek w komplecie. Bobas je ze wszystkimi, więc nie trzeba się spieszyć, bo mały płacze.

A czy się nie zaksztusi??– to naogół główna obawa opiekunów. Dziecko ma przesunięty mocno do przodu jezyka odruch wymiotny i to właśnie to często mylimy z krztuszeniem. Odruch ten jest niegroźny, pozwala dziecku nauczyć się jak dużo jedzenia można wsadzić do buzi. Ważne by dziecko siedziało prosto, więc nawet gdyby coś się dostało za daleko, dziecko sobie poradzi.

Plusy tej metody:

– nie ma potrzeby przygotowywania osobnego posiłku dla brzdąca,

– wszyscy jedzą razem

– maluchy mają z tego mnóstwo frajdy i wyrabiają sobie dobry smak, wyrastają na smakoszy dobrego i zdrowego jedzenia,

– nie ma zmuszania do jedzenia, co często prowadzi do problemów z jedzeniem w późniejszym wieku,

– dziecko samo kontroluje kiedy jest syte (zaburzenie tego odczucia prowadzi do objadania i otyłości),

– rodzice nie tracą czasu na miksowanie jedzenia i osobne karmienie malucha,

– nie wydajemy na słoiczki z papkami o niewiadomym pochodzeniu,

– gdziekolwiek się je dziecko może jeść z rodzicami.

Minusy również się znajdą:

– bałagan – maluch na początku się bawi i uczy, więc jedzenie ląduje nie tylko w buzi, ale można się łatwo na ten bałagan przygotować,

– trudno zjeść coś samemu, mały zawsze się upomni o trochę dla siebie,

– pora przejść samemu na zdrowe żywienie,

– dziecko, któremu pozwala się jeść samodzielnie, rzadko pozwala się nakarmić łyżeczką, więc podanie zupki jest trudniejsze (najlepiej treść stałą podać w kawałkach, a wywar w butelce lub kubku),

– opór społeczny, który zazwyczaj mija, gdy ktoś zobaczy malucha w akcji.

Wszystkim polecam tą metodę, to naprawdę proste i przyjemne. Damianowi bardzo się spodobała, ale o tym następnym razem

W natłoku słów

Kinga bardzo długo mało mówiła. Wzbogacała swoje słownictwo o jakieś jedno słowo miesięcznie. Nie przejmowałam się tym, każde dziecko rozwija się inaczej. Mała rozumiała wszystko doskonale, a jak mówi przysłowie „najpierw trzeba nauczyć się słuchać, a potem mówić”. Wiedziałam, że gdy będzie gotowa to sama zacznie peplać.

I stało się. W święta BN stuknęło Kindze 2,5 roku i wraz z tym coś pękło. Z dnia na dzień mówiła kolejne słowa, a teraz już nawija jak katarynka. I doskonale widać po niej, że dzieci się uczą się języka zanim zaczną mówić. Kinga wypowiada się pełnymi zdaniami, odmienia przez przypadki i rodzaje. Oczywiście czasem brakuje jej słowa,  inne nieco przekręca, jeszcze problemy z wymową są. Często jednak zaskakuje mnie słowami, które naprawdę rzadko się używa.

Oczywiście co chwilę pada pytanie – Mama co to jest? – a ja staram się odpowiadać cierpliwie, choć jeśli pytanie pada po raz 10 o tą samą rzecz to już nie jest takie proste.

Najwięcej pytań pada w kuchni:

Mama co to jest?.. Co jeż?.. Je też chce. – i próbuje rzeczy których nie chciała wcześniej.

Pewnego razu tata wraca z pracy, a córcia go wita:

– Tata! Mąka, jajko, olej…- i wymieniała co tam mama użyła w kuchni do przygotowania obiadku.

Kinga rozbraja wszystkich swoim „kocham cię”, lub „tulululu”. Zdarzyło nam się iść przez park  śpiewając.

– Kocham cię – Kinga śpiewała – mama buzia – co znaczyło „mama śpiewaj”. I śpiewaliśmy całą drogę jak „Barney i przyjaciele”:

Kocham cię, a ty mnie,

Tak cudownie mija dzień,

Przytulimy się i buziaka tobie dam,

bo tak bardzo kocham cię.”

Disney on Ice

Parę dni temu tatuś wymyślił, że skoro Kinga tak lubi Myszkę Miki to zabierze ją na „Disney on Ice”. Mysię Kinga lubi, na Torwar niedaleko, ale nie byłam przekonana, czy mała wytrzyma, jak zareaguje na tłumy w wielkiej sali. Decyzja jednak zapadła na tak. Mieli iść z dziadkami- babcię choroba rozłożyła, wiec szybka akcja załatwiania opieki dla małego i poszłam z nimi.
Kinga przeżywała to bardzo, od rana nie mogła się doczekać. Jak wysiedliśmy z auta to tylko pytała „Gdzie jest Mimi?”. Po wejściu na halę najbardziej ją zaciekawił dach- wielkie rury, konstrukcja wielu belek itp. Po chwili jednak skupiła się na show.
W dzieciństwie też byłam na „Disney on Ice” i na innych podobnych przedstawieniach – bardzo mi się podobały. Z biegiem lat trochę inaczej na to patrzę. Jeżdzę na łyżwach, oglądam mistrzostwa, wiec jestem bardziej wybredna. Tak więc dwie opinie.

Oczami dziecka

Wiele żywych postaci bajkowych na jednej scenie, wesoła fabuła, kolorowe stroje, interakcja, mnóstwo dzieci na widowni- Kinga była zachwycona, żywo reagowała i komentowała co się dzieje. Poznała nowe postacie, zwłaszcza spodobała jej się rodzinka Iniemamocnych. Nie chciała wracać, zdziwiła się że to już koniec. Tata kupił jej gazetkę z programem (wielkimi kolorowymi fotkami z przedstawienia), którą z dumą niosła do samochodu. Teraz przed spaniem trzeba jej „czytać” z obrazków całe przedstawienie.

Oczami rodzica

Kolorowo i wesoło, ale wrażenie artystyczne średnie. Były potrójne skoki, ale co drugi z upadkiem lub podparciem. Synchronizacja słaba, nawet w duetach, nie mówiąc już o całym zespole. Rozumiem, że często mieli niewygodne stroje, słabe światło, małe lodowisko, ale nie da się ukryć, że to psuło nieco odbiór.
Podobał mi się taniec rycerzy Diaboliny. Odblaskowe stroje w słabym świetle dały świetny efekt i układ z gwiazdą robił wrażenie.
Czy polecam??
Z dziećmi na pewno opłaca się iść, takie okazje to niestety w Polsce rzadkość. Dla małych pociech to naprawdę niezwykłe przeżycie.

Świat kolorów

żółte zabawki

Pewnego dnia stwierdziłam że najwyższa pora, by Kinga odnalazła się w świecie kolorów.

I tak to po ululaniu małego poszłam do Kingi z żółtą miską.

– Szukamy żółtych rzeczy, takich jak miseczka – siedliśmy do klocków, na których najłatwiej zrozumieć co to kolor. Po chwili Kinga wrzucała żółte klocki do miski. Później chodziliśmy po domu i śpiewaliśmy:

„Żółtych rzeczy chce, żółtych rzeczy chce,

gdzie są żółte rzeczy Kinga wie.”

I tak chodziłyśmy od miejsca do miejsca, szukając żółtych rzeczy.

Kolejne dni to kolejne kolory, później Kinga wybierała kolory – jak spódniczka, jak bluzeczka itp. To okazała się najlepszy sposób nauki. Jak miała problem, który to jest zielony klocek wystarczyło dodać „jak choinka” i już wiedziała o co chodzi.

Na spacerze bawiłyśmy się w szukanie autek o danym kolorze, świetna zabawa, zwłaszcza gdy droga powrotna się dłuży. Kinga biegła i z zapałem szukała aut, zwłaszcza białych i różowych (na szczęście jeden transporter w tym kolorze parkuje w okolicy).

Wyklejanki to również świetna zabawa. Mała przegląda ulotki i szuka obrazków o danym kolorze, samodzielnie wycina, a następnie przykleja na kartkę. Zabawa na długi czas, a w małej pełne zaangażowanie i radość.

– Jaki to kolor? – teraz już sama pyta.

Natomiast jej odpowiedzi są zaskakujące, choć wiele kolorów potrafi powiedzieć odpowiada porównawczo – jak śnieg, jak niebo, jak słonko…

Tak więc życzymy Wam świata pełnego kolorów.

„Pożegnanie w pieluszkami…

… czyli jak łatwo i przyjemnie nauczyć dziecko korzystania z toalety” K. Cherek

Czas na kolejną książkę. Tym razem podstawowa lektura dla zwolenników i zainteresowanych Naturalną Higieną Niemowlaka. Autorka to pionierka tej metody w Polsce.

okładka

Książka zawiera wyjaśnienie:

-o co dokładnie w tej metodzie chodzi,

-jak się do tej przygody przygotować,

-kiedy i jak zacząć,

-czego unikać, by nauka była radością dla wszystkich,

-jak rozpoznać znaki dawane przez niemowlę,

-jak radzić sobie poza domem,

-jak rozpoznać alergie pokarmowe i jak sobie z nimi radzić.

Napisana lekkim stylem i przyjemnie się czyta. Z każdym rozdziałam dochodzi się do przekonania, że ta metoda nie jest tak trudna jak się wydaje i jest najlepszym rozwiązaniem, budującym niesamowitą relację opiekuna z dzieckiem.

Oczywiście można się doczepić, że niektóre wątki powtarzają się wielokrotnie i te częste nawiasy „(więcej na ten temat w dalszej części książki)” zamiast krótkiego nr. strony. Ale to tylko takie małe szczegóły.

Ja jestem jak najbardziej za NHN i wszystkim przekonanym, jak również tym co mają wątpliwości polecam tą książkę.

Wspólna praca sens głęboki ma

„Dzieci nie bawią się dlatego, że są dziećmi, ale dlatego że chcą być jak dorośli”
Kinga robi sernikMaluchy uwielbiają naśladować rodziców we wszystkim, na podstawie obserwacji się uczą, nabierają wzorców zachowań. Dlatego tak ważny jest przykład rodziców. Zachowania się uczymy, dziedziczenie tu ma niewielki wpływ. Dzieci szybko wszystko łapią, dlatego czasem nasza mała wpadka może być powtarzana przez maluchy.
Idąc tym śladem warto jest już od najmłodszych lat robić wiele rzeczy z dzieckiem. Wiele domowych prac można zamienić we wspaniałą wspólną zabawę. Dobrze jest podkreślić jak się cieszymy z pomocy. Kinga jest bardzo chętna do współpracy, często sama się do czegoś rwie, nie warto tego powstrzymywać. A oto kilka naszych wspólnych zajęć.

Wspólne pieczenie chleba

Zabrałam się wreszcie zrobiłam zakwas i teraz mamy w domku własny chlebek, pyszny, świeży i o znanym składzie. Kinga bardzo chętnie miesza w misce wszystkie składniki, dosypuje po trochu mąki. Gdy chleb się piecze z ciekawością obserwuje co się dzieje z daleka. Dobrze wie, że piec jest gorący i nie można dotykać.

Mycie podłogi

Wspólne mycie podłogi może być naprawdę przyjemne. Misja jest taka-mama zmywa podłogę, a Kinga swoją szmatą wyciera ją do sucha. Mała z zapałem wykonuje swoje zadanie, podąża za mną i na kolankach wyciera co mama pomoczyła.

Robimy słodkości

Sernik na zimno to również zadanie dla dwojga. Kinga przekładała twaróg do miski, dodawała składniki i obserwowała jak się wszystko miesza. Potem jeszcze układanie biszkoptów, wylewanie masy, galaretki i nie mogła się doczekać by spróbować tych pyszności.
Takie wspólne przygotowywanie posiłków to dobry sposób na niejadka. Jeśli maluch ma swój udział w gotowaniu, pieczeniu, to znacznie chętniej próbuje kulinarnych specjałów.

Nowe łóżeczko dla Kingi

Jakiś czas temu wybraliśmy się na zakupy do Ikei. Zbieraliśmy się na taką wyprawę dość długo, wiec trochę tam zaszaleliśmy. Nigdy nie przepadałam za tym szwedzkim klimatem, ale muszę przyznać że mają wiele przydatnych rzeczy.
Wpakowaliśmy się do auta w 5 osób, co jest nie lada wyczynem przy dwóch fotelikach. Nie da się ukryć warszawska Ikea jest znacznie większa od gdańskiej, wiec było co oglądać.
Damianek rozglądał się siedząc sobie w chuście u mamy. W między czasie zaczął się wiercić i marudzić. Poszłam z nim do pokoju dla mamy z dzieckiem (bardzo fajnie urządzonego) i mały zrobił co trzeba do umywalki. Następnie z suchą pieluszką udaliśmy się na dalsze przeglądanie asortymentu.
Najwięcej czasu spędziliśmy w sektorze „Pokój dziecięcy”. Kupiliśmy dla Kingi namiot-iglo, kosz na zabawki, nocną lampkę i tytułowe łóżeczko. Poza tym jeszcze komplet kolorowych sztućców i kubeczków- zakup planowany od roku :).
Co do nowego łóżeczka to miałam wiele obiekcji. Kinga spała w turystycznym, które zdecydowanie jej wystarczało, ma mały pokoik bardzo ciasny, a poza tym mieszkamy w wynajętym, kiedyś czeka nas przeprowadzka, a z meblami to już większa przeprawa.
Pomimo wszystko Kinga dostała swoje nowe, prawie dorosłe łóżeczko. Ładne, białe ze specjalną zabezpieczającą barierką. Szczęśliwa była z tego powodu ogromnie. Jednak czy to szczęście, czy nadmiar wrażeń sprawił, że nie mogła w nim zasnąć. Zaczęło się od tego, że nie chce iść spać pomimo, że padała z nóg. Po namowach, gdy się położyła zaczynała się rzucać i piszczeć jakby ją łóżko pażyło. W jej oczach było widać, że nie panuje nad sobą, były przerażone. Wielokrotnie musiałam ją tulić, by się uspokoiła i położyła spać. Problem okazał się nie jednorazowy. Trwało to jakieś dwa tygodnie, potem stopniowo się wyciszała.
Choć minął już ponad miesiąć wciąż muszę być przy niej i śpiewać kołysankę, aż zaśnie. Wcześniej w południe dawałam jej mleczko, mówiłam „pa” i wychodziłam z pokoju. Jeszcze pewnie trochę potrwa, zanim znów wrócimy do tego schematu.
Czytałam trochę na forach, okazało się że nasza mała to nie odosobniony przypadek, wiele maluchów przechodzi trałme po zmianie łóżeczka. Dlatego utwierdziłam się w przekonaniu, że puki małe łóżeczko jest dobre, lepiej nie fundowac dziecku takich stresujących zmian.

I ty możesz mieć super dziecko

okładka książki
Przeczytałam wreszcie porady telewizyjnej Superniani – Doroty Zawadzkiej. I jak wrażenia?? Czy warto?? Oto moja opinia.

Wygląd

Na pierwszy rzut oka książka wygląda okazale – twarde okładki, 230 stron. A gdy zajrzy się do środka to człek się zastanawia czy to książka dla rodziców, czy bajki dla dzieci. Mnóstwo w niej obrazków, zdjęć, duża czcionka, kolorowe strony itp. W rzeczywistości, gdyby to druknąć tradycyjną 12-stką i pominąć grafikę, to pewnie 100 stron by nie było. A tak to czyta się lekko i szybko, jak bajkę z obrazkami :).

Treść

Nie oglądałam wielu odcinków Superniani, ale i tak zawierały one wiekszość porad zawartych w książce, więc wiernym widzom tego show książki nie polecam-nic nowego w niej nie ma – myśli zsumowane, napisane i wydrukowane dla łatwiejszego zapamiętania.
Co do porad to oczywiście wiele jest pomocnych, nie przeczę. Do wielu wniosków doszłam jednak sama, wystarczy tylko obserwować uważnie dziecko.
Są jednak sprawy, w których mam odmienne zdanie:
– Domowe BHP – Superniania radzi zabezpieczyć wszystkie gniazdka w domu. My robiliśmy tak na początku, ale okazało się że te kupne, kolorowe zaślepki bardzo Kingę zainteresowały, na puste gniazdka natomiast nie zwracała uwagi. Więc radzę nie gniazdka zostawić w spokoju, lub normalną wtyczką zatkać, po co dziecku pokazywać, że tam jest coś dziwnego, innego.
– Nagradzanie, pojawia się na okrągło, kojarzy się to z dawaniem rzeczy materialnych. Dla dziecka wielką nagrodą jest uśmiech, pochwała, czy przytulaniec. Superniania dopiero na koniec wspomina, że to też są nagrody, a z rzeczami należy uważać, by to dziecko nie robiło tego co musi tylko dla prezentów. Powinno to być jasno i wyraźnie powiedziane na samym początku. To zbieranie punktów, oczekiwanie nagród może nas kiedyś zgubić.
– Temat nocnikowy to oczywiście dla mnie typowa komercja. Poczekać do 18-24 miesiąca życia. Po tak długim pieluchowaniu napewno dziecko trudno nauczyć o co chodzi. Przyzwyczajone do załatwiania potrzeb w pieluchę nagle się dowiaduje, że tak nie powinno się robić, to musi być dla niego szok.