Błękitny Baranek, czy Błękitny Lew
Cała przygoda z poznawaniem Gdańska zaczęła się w spichlerzu Błękitny Baranek, w którym mieści się siedziba Centrum Edukacji Archeologicznej Błękitny Lew. Troszkę to zamieszane co jest czym. Jeśli szukamy Muzeum w terenie to trzeba pytać o baranka, w internecie króluje lew.
Muzeum nie jest duże, ale i tak można tam wsiąknąć na dwie godziny. W wielu miejscach są ciekawe filmiki o historii wyspy spichrzów, pracy archeologów, czy próbie odtworzenia twarzy średniowiecznych gdańszczan. Dla dzieci najciekawsze okazały się dwie piaskownice z wykopaliskami. Używając pędzelków mogły się pobawić w małych archeologów.
Niesamowita jest uliczka hanzatycka, z rekonstrukcją warsztatów i kramów średniowiecznych. Wypełniona ludźmi, dźwiękami i zapachami. Dzieci mogły zobaczyć jak wyglądała łaźnia, pralnia, warsztat bursztynnika czy kowala. Panuje tam półmrok ,więc mały nieco bał się.
Ostatnia część to już skarby z wykopalisk – wiele pięknych medalików, ceramiki, elementy garderoby i drobiazgi z życia codziennego. Były narzędzia dla Damiana i ozdoby dla Kingi. Atrakcją dla dzieci było również chodzenie po pochylonych podłogach.
W muzeum tym odbywa się sporo zajęć edukacyjnych dla dzieci, z okazji ferii również dla indywidualnych zainteresowanych. Warto więc śledzić co tam słychać. My byliśmy na warsztatach bursztynowych i „Po nitce do kłębka”, czyli z czego i jak powstawały materiały. Wszystko zaczynało się od niedługiej prezentacji na dany temat. Jak rośnie bawełna, len i skąd się bierze wełna. Ile to pracy trzeba było dawniej włożyć, by powstał kawałek tkaniny. Jak na warsztaty tkackie zabrakło mi krosna, czy kołowrotka, które dzieci mogły by dotknąć i zobaczyć jak działa (pod tym względem polecam warsztaty w Gniewie). Na koniec czas na prace ręczne. Z kolorowych wełenek i plastikowych kubeczków dzieci zrobiły wełniane kubeczki, praca nie tak łatwa, trochę wytrwałości trzeba, ale radość jest.