Author Archive

Jak to było w czasie wojny?

W ramach jednego z niedzielnych spacerów wybraliśmy się na Gradową Górę. Widoczek całkiem niezły, wiaterek trochę dmuchał, więc długo nie siedzieliśmy na szczycie. Przeszliśmy się za to po raz pierwszy po grotach fortu w których stworzone ciekawa wystawę multimedialną. Tematyka jak na miejsce przystało dotyczy wojny. Kinga coraz więcej rozumie, coraz więcej słyszy i pojawiają się u niej nowe pytania. Tematyka wojny na pewno do prostej nie należy.

– Kiedy była wojna??

– Bardzo dawno temu. Jak twoje prababcie były małe.

– A kiedy znów będzie wojna?

– Mam nadzieje że nigdy, bo to nic fajnego.

– Bo B.(kolega z przedszkola) chce być żołnierzem i chce żeby była wojna. A jak to jest w czasie wojny?

– Oj nie jest fajnie, często nie można już mieszkać w swoim domu, jest głośno, nie ma tyle dobrych rzeczy w sklepach…

– A co się nosi w czasie wojny?… A co dzieci robią w czasie wojny?…

Trudne pytania, jak odpowiadać by dziecko zrozumiało, ale się zbytnio nie przeraziło. Sprawa nie łatwa, jak nie łatwe jest życie w ciężkich czasach.

Klimat umiarkowany niezrównoważony

zabawa w fontannieW maju pogoda serwuje nam huśtawkę temperaturową i nastrojową. Majówkę spędziliśmy w Toruniu. Przyzwyczwjeniu do max. 15 stopni trudno było nam się przestawić na 33. Pełnia lata z dnia na dzień, pot się leje, gorąco jak na patelni.

Damian nie mógł zrozumieć, że można chodzić w krótkim rękawku, wciąż próbował go sobie naciągnąć na całą rączkę. Wyjście z domu bez kurtki, czapki i chusteczki na szyje było dość dziwne, wielokrotnie przypominał o kolejnych częściach garderoby. Ostatecznie po kilku zapewnieniach, zadowalał się kapelusikiem.

Kinga za to była szczęśliwa, że wreszcie może bez problemu nosić krótkie rękawki, piękne sukieneczki i latać na boso. Największą atrakcją była kąpiel w fontannie, nawet mokre włosy jej nie przeszkadzały. Wystarczy tylko znaleźć sobie towarzystwo- szaleństwo, radość i zabawa, którą trudno przerwać.

Po tak gorącym tygodniu wracamy do Gdańska, w sobotę 12, a w niedzielę 5 stopni i jak tu się dostosować. Kinga znów w płacz, że chce krótki rękawek, że bez kurtki będzie jej na spacerze ciepło. Chwilę po wyjściu jednak zmienia zdanie

Na placu zabaw– Mama czemu jest tak zimno??

– Bo w maju jak w garncu, czy maj przeplata trochę zimy trochę lata?? – Chyba inaczej to leciało :/.

I tak to Kingi letnie ubranka co jakiś czas trafiają do jej szafeczki, a po paru dniach znikają, by nie kusić oka. Mała strojnisia uwielbia piękne letnie sukieneczki, falbanki i sandałki. Choć dziś mimo zapowiadanych 20 stopni uparła się, że choć cienkie rajstopki muszą być, a do tego balerinki.

 

Białe święta za nami

Trochę już czasu minęło od Wielkanocy, ale wreszcie zebrałam się do krótkiej relacji.

Przygotowania do świąt minęły nam na wspólnej pracy. Damian intensywnie pomagał mi w porządkach- ścierał kurze, zamiatał i szykował trasę dla odkurzacza.

Kinga zawsze pomaga przy serniku – wykłada twaróg i pozostałe składniki do miski. Tym razem postanowiłam wtajemniczyć ją w robienie kruchego ciasta.  Wysypałam mąkę, pokroiłam masło, Kingę wystroiłam w fartuszek i zaczęła się zabawa. Początkowo małe rączki kombinowały, próbowały, aż wreszcie opanowały technikę ugniatania. Z czasem, by urozmaicić zadanie zaczęło się podnoszenie ciasta, sypanie mąki na wszystkie strony – bez białej posypki na podłodze się nie obyło.

Malowanie jajek okazało się super atrakcją. Pierwsze próby wykonaliśmy na wydmuszkach. Damian był zafascynowany, z zapałem malował, oglądał, a na koniec pokruszył w drobne kawałeczki swoją skorupkę. W wielki piątek powtórzyliśmy zadanie na jajkach, efekt był całkiem ciekawy. Kinga była tak zafascynowana, więc bardzo się zdziwiła, że tego samego dnia idziemy do kościółka bez święconki.

Wielka sobota – dzień wstał biały, za oknem śnieg – zawsze marzymy o białych świętach, czas zmienić nastawienie, czasy się zmieniają, coraz częściej śnieg jest na Wielkanoc.

Kinga pomalowane przez siebie jajka pieczołowicie włożyła do koszyczka i pytała co jeszcze. Gdy wszystko było już na miejscu, uwieńczone kurczaczkiem, można było iść do kościoła. Potem autem do babci, święconka cały czas towarzyszyła Kindze, która nie mogła doczekać się niedzielnego śniadania. Gdy wreszcie nadeszła ta chwila, wyjęła zawartość koszyczka na swój talerzyk i zaczęła zajadać. Na szczęście mama miał drugi koszyk, by dla reszty też coś zostało.

Kinga również na swój mały sposób przeżywała uroczystości w kościele. Pytała, oglądała, zastanawiała się. Dla dziecka śmierć jest niezrozumiała, co dopiero zmartwychwstanie, jednak mała główka coraz więcej myśli, poznaje, rozumie, a czasem potrafi niesamowicie zadziwić.

A może nad morze

Mieszkanie w Gdańsku ma tą wspaniałą cechę, że do morza jest niedaleko. Spacery na wodą są naprawdę przyjemne zwłaszcza gdy  plaży nie oblegają jeszcze tłumy wczasowiczów.

Po powrocie na swoje trzeba było wybrać się nad morze, sprawdzić czy jeszcze od nas nie odpłynęło. Kinga pierw na tą wieść się ucieszyła, później zaczęła się zastanawiać.

– Ale trzeba wziąć parasalkę, bo ja nie lubię jak jest tak gorąco.

– Kinguś, ale teraz jest chłodno, nad morzem też jest chłodno.

– A gdzie jest mój strój z księżniczkami, muszę się przebrać w strój kąpielowy, na plaży się chodzi w stroju kąpielowym – powtarzała biegając po domu i zaglądając do szafek.

Dlatego też wielkie było jej zdziwienie gdy zmarzły jej rączki (to był mroźny dzień). Nie obyło się oczywiście bez kopania w piasku i zbierania muszelek, a na koniec pomimo zimna i tak zawodzeniła:

– Ja nie chcę jeszcze wracać.

Plaża to świetne miejsce dla dzieci- wielka piaskownica i wielki basen, a jak się zgłodnieje, to mama napewno coś dobrego ma. Czego chcieć więcej, no może trochę więcej ciepła niż w tych dniach.

Dzieci i śmieci

Do dziś pamiętam jeden z rysunków Jujki- Pani pochyla się nad koszem „Jakie piękne śmieci”. Gdy puste półki sklepowe zaczęły wypełniać barwne pudełka towarów z zachodu zachwyt był na co dzień.

Dziś już o tym zapominamy, ogrom produktów i marek czasem nas przytłacza. Ale dziecięcy zachwyt przypomina mi tamte dni. Dzieci mogą mieć mnóstwo zabawek, ale i tak szukają nowych atrakcji. Domowy recykling jest wspaniałą okazją do tworzenia coś z niczego, do rozwoju wyobraźni i kreatywności.

Przykłady:

Są kaczuszki, delfinki, statki do zabawy w kąpieli. Ale nic się nie umywa do kubeczków po jogurtach, pudełek po kremach i butelek. Przelewanie, wylewanie, robienie pryszniców i baseników, to dopiero jest zabawa.

Wszelkiego rodzaju kubki i wytłoczki świetnie sprawdzają się również w piaskownicy, każda nowa „foremka” to nowa atrakcja, a nawet jak się gdzieś zakopie to niewielka strata.

Kartony po butach to prawdziwy skarb. Tu fantazję można rozwijać. Wystarczy jeszcze parę sznurków, by powiązać pudełka i może ruszać  pociągi pełen zabawek. Jeszcze kolorowe gazety reklamowe i można go ozdobić bajecznie kolorowo. Poobklejane pudełka mogą również zamienić się w skrzynie skarbów.

W większych pudełkach można powycinać okienka, pomalować i przemienić w domek dla lalek, kucyków czy misiów. A największe? To już idealna skrytka dla małych szkrabów. Chowanie się po kątach, budowanie kryjówek to świetna zabawa, a taką kartonową kryjówkę można nawet wytapetować w ulubione obrazki.

Kartony po pizzy u nas w domu również muszą przejść swoje nim wylądują w śmieciach. Po rozłożeniu ich na płasko są świetną wielką tablicom do malowania. Można je podzielić na pokoiki i wymalować wnętrza pomieszczeń, lub zrobić drogi dla aut, lub tory dla ciuchci.

Kartony po zgrzewkach soków mają idealny kształt by budować z nich wielopiętrowe domy. Można też je zakładać na ręce i nogi, by zmienić malucha w robota, czy transformersa.

Wszelkiego rodzaju  kolorowe gazety zwłaszcza reklamowe to wspaniały materiał do wycinanek, wyklejanek itp. Dziecko ćwiczy precyzję, zdolność manewrowania tak początkowo trudnym narzędziem jak nożyczki. A kolorowe wyklejanki mogą być okazją do nauki kolorów i kształtów, nie tylko w języku polskim.

Wspaniałym materiałem są również opakowania po kosmetykach– pudełka po kremach, puderniczki i butelki po perfumach- trochę fantazji i świat robi się piękniejszy.


Moda kingowa

Kinga już w przedszkolu zasłynęła jako mała strojnisia. Bardzo lubi wybierać ubrania, przebierać się, stroić, jak to prawdziwa kobietka. Wyjmuje wszystkie bluzeczki, układa na łóżeczku i „robi wybór”. Gdy trudna decyzja zapadnie powtarza procedurę ze spódniczkami. W wyniku takich działań w szafce Kingi zazwyczaj panuje niezły chaos, składanie ubrań jeszcze nie idzie jej tak gładko i zazwyczaj wszystko ląduje na półkach skręcone, zwinięte i poplątane. Gdy już decyzja zapadła i zestaw ubranek prezentuje się na biureczku zaczyna się rozbieranie, wszystkie części garderoby zaczynają latać po pokoju, bo co już noszone nie warto zbierać. Kinga po mozolnym samodzielnym ubieraniu wreszcie prezentuje swój strój:

– Mamo zobacz tu i tu jest ten sam kolor, widzisz jak ładnie pasuje? Ślicznie wyglądam?

Błyskotki ją również fascynują, więc zdobi się w koraliczki, spineczki, bransoletki, opaski, kolorowe gumeczki. Przychodzi do mnie z garścią ozdubek i prosi:

– Mamo zrób mi warkoczyk i kitek.

– Ale nosi się dwa kitki, albo dwa warkoczyki.

– Ale ja chce kitek i warkoczyk, tak w dół, nie u góry jak Mania.

– To może weźmiemy gumki w jednym kolorze?

– Nie, mi się podoba tak kolorowo- różowa na kiteczek, a niebieska i pomarańczowa na warkoczyk.

Po uczesaniu mojej kolorowej czuprynki:

– Ale nosi się albo spinki, albo opaskę- próbuję tłumaczyć.

– No co tym mama, zobacz spinki też się tu zmieszczą.

I tak to Kinga się przebiera, dobrze jak tylko dwa razy dziennie.

Lubi się stroić zwłaszcza w sukienki, nie jest łatwo jej wytłumaczyć, że one są na specjalne okazje, a nie do zabawy w domu, wchodzenia pod stół i łóżko.

Czasami w ruch pójdą również ubrania innych, oto cudowny zestaw- kurtka Damian, klapki babci, czapka mamy, chusteczka po cioci i chusta- moda kingowa w pełnej krasie.

Tato, nie zapomnij głowy

Damian jak chyba każdy dzieciak, nie ważne czy leje czy mrozi, gdy tylko słyszy że ktoś wychodzi, biegnie po kurtkę i szykuje się do drogi. Zazwyczaj pilnuje każdego szczegółu garderoby, pokazuje co jeszcze trzeba ubrać, że guziczki muszą być zapięte. Całą procedura ubierania dwójki maluchów trochę trwa, ale mamy to dość dobrze opanowane.

Sytuacja nieco się zmienia gdy tata jest w domu. Wówczas mały lata ze wszystkim do tatusia.

Wczoraj rano tata był w domu, więc Damian  był wielce niezadowolony, że nie szedł z Kingą do przedszkola.

Wielka radość w nim jednak była, gdy wreszcie po spaniu mama ubrała go i wyszliśmy na dwór, a tak naprawdę wpakowaliśmy się do samochodu i w drogę do znajomych.

W obcym domu dzieci szybko się odnalazły robiąc ucztę na ławie, biegając po całym domu i froterując podłogi. Kinga dostała nawet motek wełny do zwijania- w przedszkolu mają taką karę dla łobuzów- trzeba to w domu zastosować.

Gdy nadeszła pora zbierania się, wystarczyłą informacja, że pod blokiem jest plac zabaw z domkiem kubusia i.. dzieci migiem wzięły się do ubierania. Kinga szybko była gotowa i wybiegła na klatkę, Damian wręczył kurtkę tacie, ubrali się i polecieli za Kingą.

Ja zbierałam jeszcze butelki, ubieram się, a tu sobie leży czapka Damiana, a na podłodze… buty :). Dzieci na piętrze już nie ma.

Zjechałam windą na dół, patrze, stoją przed wyjściem.

– Chcieliśmy wyjść, ale Damian nie ma czapki – oświadczył tata.

– I butów – dodałam.

– A tego to nie zauważyłem.

Mamo, myśl za troje, a czasem za czworo.

Category: ogólne, spacery  Tags: , ,  One Comment

BLW po roku, czyli głodomor przy stole

Pora poruszyć ponownie temat jedzenia maluchów, czyli w naszym przypadku karmienia w myśl BLW (bobas lubi wybór). Czy to był dobry wybór??

Damian i Kinga przy jedzeniu

Damianowi i mnie ta forma jedzenia od początku przypadła do gustu, on mógł eksperymentować z jedzeniem poznając nowe smaki i konsystencje, ja miałam czas jeść swoje lub szykować strawę dla reszty- nie ma to jak zajęty brzdąc. Nie musiałam osobno karmić małego, potem serwować jedzenie starszym członkom rodziny, a sama jeść obiad dopiero w nocy jak dzieci pójdą spać (tak to zazwyczaj wyglądało przy małej Kindze).

Oczywiście nie ma nic za darmo, maluch jedzenie nie tylko je, ale również rozrzuca, rozgniata i wylewa. Ta zabawa z czasem przechodzi, ale przez kilka miesięcy sprawia maluchowi wiele radości, a rodzicom kłopotu. Po jedzeniu jest więc trochę sprzątania, ale „papkowane” maluchy potrafią za to nieźle pluć jedzeniem.

Gdy maluch nauczy się jeść samodzielnie zazwyczaj nie chce być karmiony. Jeśli czegoś nie chce zjeść, próba nakarmienia go kończy się pojedynkiem łyżeczka kontra rączki i jedzenie przegrywa na podłodze. Przesłanie jest jasne, dziecko nie chce jeść i tyle, ale tłumaczenie innym często bywa trudne- „Bo przecież musi coś zjeść”.

Ostatnie rodzinne przeziębienie nie ominęło Damiana, w tym czasie mały nie miał apetytu, jadł mało więcej się bawił jedzeniem. A kto z nas ma apetyt jak ma katar? Gdy wreszcie zaczął jeść i prosić o dokładkę przesłanie było jasne „wracam do zdrowia”.

A jak je zdrowy Damian? Pałaszuje w okamgnieniu, często prosi o dokładkę, je więcej niż Kinga. Bardzo lubi zupy, a że wiosłowanie łyżeczką jest mało wydajne zazwyczaj przechyla miseczkę, wypija wywar, a następnie wyjada konkrety łyżeczką. Ma swoje upodobania- jabłko je tylko w całości, pokrojone czasem tylko spróbuje. Bułka, banan również muszą być całe, albo całe albo nic. Gdy ma ochotę na więcej jeszcze z pełną buzią woła o dokładkę.

Są dni że je za dwóch, czasem tylko posmakuje swoich przysmaków, ujawnia się tu wyczucie sytości. Dokarmianie na siłę zaburza tą zdolność. Inni się przyjmują:

– Przecież on nic nie zjadł,

– Ale on będzie gruby jak bedzie tyle jadł.

Damian rośnie szybko, zdrowo i nie ma problemów z nadwagą. Tryska energią i pomysłami. Ma własny gusta smakowe- chętnie zajada mięsko, owoce, nabiał, odrzuca i pluje surówkami. Pokazuje na co ma ochotę, a na co nie. Przy tym wybiera zdrowo, woli kaszę od ziemniaki, chleb żytnie niż biały, ale słodyczami nie gardzi.

BLW wychowuje smakoszy, to się sprawdza.

Nasz Mont Everest, czyli zimowa wyprawa do przedszkola.

Wyjście do przedszkola, rzecz codzienna, banalna, ale czy prosta?

2 dzieci + pies + pada śnieg + mama sama + przedszkole na wysokościach = nasz Mont Everest

Wstajemy

Za wstawaniem do przedszkola u nas nie ma problemu. Damian wstaje punkt 6:00, zaciąga mi kołdrę i swoim wymownym „yy” oznajmia, że koniec spania. Pół przytomna wędruję do kuchni, serwuje mu coś do jedzenia i picia, a sama owinięta w ciepły szlafrok próbuje jeszcze troszkę poleżeć na kanapie. Chwila na rozbudzenie i zaczyna się akcja. Przygotowywanie śniadania, przebieranie, zabawianie.

Koło 7:00 wstaje Kinga, zaczyna szperać w szafkach i wybierać strój, nierzadko  letnie. Po dłuższych namowach wiekszy brzdąc ubiera letnią bluzkę na długi rękawek, rajstopki i spudnice („Ja nie jestem chłopcem, chłopcy chodzą w spodniach”). Gdy dwójka maluchów jako tako napełni brzuszki energia ich rozpiera i zaczyna się szaleństwo.

Wychodzimy

8:00 – pora się zbierać. Szykując stos ubrań próbuje namówić dwie biegające istotki do współpracy. Tylko spodnie, kurtka, rękawiczki, szalik, czapka, buty x3 i gotowe. Wreszcie udaje mi się przenieść tornado na podwórko. Punkt pierwszy zaliczony.

Odśnieżamy

Po nocnym i porannym prószeniu, wszędzie pięknie biało, dzieci są szczęśliwe, ale szara rzeczywistość polskiego prawa wymusza na nas zgarnięcia tej puchowej pierzynki z chodnika przed domem. Wyciągamy więc łopaty, szufle, grabie i robotę czas zacząć. W trójkę idzie nieźle puki Kinga nie odśnieża na wstecznym.

Po odpracowaniu swojego jeszcze wizyta z Ajrą na ogródku, by psiak mógł sobie ulżyć.


W drogę

Wyciągamy sanie i w drogę. A droga jak to miejska, a to przejścia przez czarną ulicę, a to gorliwy sąsiad odśnieżył cały chodnik, nie zostawiając krzty śniegu – życie w mieście. Do przedszkola, jak by nie patrzeć wciąż pod górkę. Ciągnę wiec ile się da, raz jedno, raz dwójkę. Raz po śniegu, raz po chodniku, innym razem środkiem ulicy (tylko na środku tej jedno jezdniowej ulicy dwukierunkowej ostało się trochę śniegu). Wreszcie docieramy do celu, ja cała zgrzana, Kinga cała biała, a Damian cały zmęczony. Moja Roszpunka rozbiera się zostawiając ubrania na grzejniku i wesoło biegnie do grupy.

Droga powrotna za to z górki i z samym Damianem, wiec znacznie lżej, choć nie po maśle. Gdy po około 1,5h wracamy do domu, młody jest zazwyczaj wystarczająco zmęczony by zjeść coś, wydudnić butlę mleka i zapaść w błogi sen.

Kocham zimę 🙂

Hej kolęda, kolęda

Czas świąteczny już minął, choinka zniknęła w zeszłym tygodniu. Czas na małą refleksje.

Czas świąteczny był dla nas nieco szalony,  przeprowadzka, rozpakowywanie, urządzanie na nowo. Przyjechaliśmy w nocy przed wigilią. Choinka żywa jednak stanęła, wigilia u babci, święta trochę u siebie, trochę u babci.

Kinga w każdym kościele z zachwytem oglądała szopki, niemalże wchodząc do nich. Wciąż śpiewa „Pójdźmy wszyscy do stajenki”. W domu bawiła się figurką świętej rodziny, troskliwie się nią opiekując.

Coraz więcej rozumie, zaczyna z zaangażowaniem słuchać kazania dla dzieci. Potrafi wyłapać niezwykłe szczegóły i wyciągnąć zaskakujące wnioski. Pytań „dlaczego?” przy tym nie brakuje.

– Mamo jak Jezus śpiewał?- przybiega pewnego razu Kinga z pytaniem. Zastanawiam się o co chodzi, czy w jakiejś bajce czy co?

– Mamo, jak Jezus śpiewał w kościele? „Kamyczek do kamyczka… ” – Wszystko jasne, co dla nas trudne do zrozumienia dla dziecka oczywiste.

Kinga bardzo przeżywała wizytę duszpasterską, gdy w Warszawie ksiądz do nas nie doszedł była bardzo zawiedziona (tak to bywa przy 230 mieszkaniach w bloku) . Tu jednak już nas odwiedził, mała chwilę była nieśmiała, po czym zaczęła fikać i prowokować księdza do zabawy. Po wszystkim opowiadała:

– Był u nas Jezus, widział naszą choinkę, dostałam obrazek i Damianek też dostał. – „musicie stać się jak dzieci”, bo dzieci wszystko widzą prosto, jasno.

Jezus do nas przychodzi,

nie jako wszechpotężny, poważny Bóg,

ale przyjaciel, towarzysz przed którym nie ma się co lękać.