Picasso na chodniku
Oj, robi się zimno. Na termometrze 2 stopnie. Wyszliśmy na spacer w jesiennych strojach, ale czas wyciągnąć zimowe kurtki i rękawiczki. Przynajmniej dla mnie i małego.
Na klatce Kinga przywitała się z sąsiadką:
– Cześć Pani, – i dodała – nie, nie, ja. – Bo ona sama chce trzymać mamie drzwi, by wyjechał braciszek w wózku.
By ogorzeć się choć trochę w słonku wybraliśmy się wzdłuż kanału na mostek, pokarmić kaczuchy. Mały dał się ululać w wózku, bo na noszenie w chuście to był słabo ubrany.
Po nakarmieniu kaczek, Kinga przegoniła wszystkie gołębie liczące na okruszki – a dobrze im tak, brudasy! Wreszcie przypomniała sobie, że w torbie u mamy czeka kreda, dostała jedną i zaczęło się ozdabianie chodnika. Coraz sprawniej idzie jej rysowanie. Była kaczka i tory dla ciuchci, oraz kilka nieokreślonych rzeczy. Zabawa super.
Obawiałam się wpadki, bo Kinga pobiegła w krzaczki i wołała siusiu. Na wystawianie pupy trochę chłodno, musi opanować trzymanie. Zaczęłyśmy więc wracać. A po drodze mnóstwo szeleszczących liści. Biegała po nich z radością i wyszukiwała największych liściastych kopców. Zebrała bukiet kolorowych liści dla taty i wreszcie udało mi się ją namówić na wejście do klatki. Byłam już nieźle zmarznięta i pragnęłam już ciepła. Kinga wciąż w biegu, więc tylko nosek miała czerwony – trzeba było za nią więcej biegać…