Warszawskie ZOO
W piątek wieczorem zastanawialiśmy się gdzie iść następnego dnia na spacer. Wówczas padło hasło Kingi:
– Yy, aa, pupa.- w tłumaczeniu dla niewtajemniczonych- małpki z pupą.
Tak więc poszliśmy do Zoo pooglądać pawiany i inne stworzonka. rano za oknem straszyły2stopnie na termometrze,ale wyszło słonko i zrobiło się miło.
Dla mnie i Damiana była to pierwsza wizyta w Warszawskim Zoo. Kinga z tatą odwiedzili je po raz 4!! Nie da się ukryć, że to całkiem inna bajka niż nasze Gdańskie. Zoo to przypomina wielki park w który wkomponowane są wybiegi i klatki. Nie ma tu ciasnoty. Zwierzęta oddzielone są od zwiedzających niskimi płotkami, oraz wąwozem lub wodą. Nic się nie wydostanie, a w oglądaniu nie przeszkadza siatka. Wybiegi są bardzo urozmaicone, dużo roślinności i innych atrakcji. W Gdańsku przeraził mnie tygrys w małej klatce, tu zwierzaki mają spore wybiegi, pełne roślinności i innych atrakcji. Poszkodowane są jedynie duże ptaki, zwłaszcza nasz piękny bielik.
Kinga była zachwycona, biegała z miejsca na miejsce, pokazywała zwierzęta.
– Mama, patrz. Tata, patrz… Mama, dzidzia- opowiadała pokazując dużą i małą żyrafę.
Na środku znajduje się wielki plac zabaw dla młodszych i starszych dzieci. Zwierzaki na żetony i magiczny pociąg. Ciężko było Kingę odciągnąć od tych atrakcji.
Damianek zasnął w tramwaju, przespał cały spacer, powrót i jeszcze chwilę w domu. Wreszcie się obudził i płaczem oznajmił, że jego brzuszek jest pusty.
Kinga po powrocie jeszcze trochę pobrykała. Wreszcie dała się namówić na drzemkę. Długo wierciła się w łóżeczku, wreszcie zasnęła i spała do rana :). Nie ma jak porządny spacer.